14 stycznia 2018

Lady S #1:Na zdorowje, Szaniuszka!

Zawsze ceniłem Jeana Van Hamme jako scenarzystę. Tak jak zapewne wiele innych osób, mój pierwszy kontakt z tym autorem został zainicjowany dzięki serii "Thorgal". Później było kilka innych, równie udanych serii, a obecnie w moje ręce trafiła "Lady S". Została u nas wydana dość późno, bowiem dopiero w 2015 roku, zaś sam komiks ujrzał światło dzienne już w 2004. Dobrze jednak, że ktokolwiek zdecydował się po niego sięgnąć, bo jest warto tego, aby choć raz mieć z nim styczność. Na te krok zdecydowało się malutkie wydawnictwo Kubusse, które sukcesywnie publikuje kolejne albumy z serii, liczącej obecnie 12 tomów. Na dzień dzisiejszy mamy ich sześć, ale dziś przyjrzymy się pierwszemu z nich. Bo to właśnie w nim poznajemy główną bohaterkę, tajemniczą dziewczynę z Estonii, która urodziła się jeszcze pod rządami Sowietów. Zaś przeszłość ma natomiast tą, niepożądaną cechę, że potrafi do nas wracać w najmniej oczekiwanym momencie.

Mamy tutaj do czynienia z klasyczną powieścią szpiegowską, jednak głównej bohaterce daleko do żeńskiego odpowiednika Bonda czy Bourne'a. Suzan, a właściwie Szania, jest złodziejką. Bardzo zręczną złodziejką, która jednak nie wybrała tej drogi z własnej woli. Zmusił ją do tego los, kiedy straciła oboje rodziców na kilka miesięcy przed upadkiem ZSRR. Dziewczyna przemierzyła niezły kawałek Europy, aż trafiła na człowieka, z przeszłości swego ojca. Los związał ich na stałe, choć początki tej znajomości były raczej burzliwe. Niestety przeszłość potrafi wlec się za nami, a szczególnie gdy ktoś może wykorzystać przeciwko nam.

Mniej więcej tak kreuje się, przynajmniej po pierwszym tomie, nasza bohaterka. Odbiega ona tym samym od kilku schematów, jak wyszkolona agentka i seksowna zabójczyni. No dobra - jest seksowna. Jednak to bardziej ofiara politycznej wojny, która była prowadzona pomiędzy Wschodem a Zachodem. Do tego posiada kilka umiejętności, o których Jamesa Bonda nikt by nie posądzał. Nie potrzebuje też całej tony gadżetów, aby móc osiągnąć swój cel. Dzięki temu tytułowa Lady S, jest bardziej realistyczna niż literaccy, czy filmowi superagenci.


Van Hamme również świetnie obrał przedział czasowy. Akcja komiksu ma miejsce w 1991, 1995 i 2004, nawiązując w każdym z tych okresów do autentycznych wydarzeń z areny międzynarodowej. Sprawa wejścia nowych krajów w struktury Unii Europejskiej, problem z Turcją, wydarzenia poprzedzające definitywny rozpad ZSRRR. Jest tego naprawdę sporo, zatem osoba choć trochę interesująca się historią oraz geopolityką, znajdzie w komiksie sporo smaczków. Zresztą cała ta scenografia płynnie przekłada się na fabułę oraz dobrze ją wzbogaca. Nie zabraknie też klasycznych, filmowych zagrywek, tajnych służb, ale tutaj wprowadzono je w bardziej przemyślanej formie. Zatem nikt nikogo nie zabija bez potrzeby, nie wrzuca w betonowe buciki, czy nie pozbywa się trupa na złomowisku. Nic też nie zapowiada, aby seria miała właśnie pójść tym torem, choć z pewnością trupem zaśmierdzi. Być może nawet w większej liczbie.

Mimo wszystko czuć tutaj dawkę realizmu, zarówno w odniesieniu do polityki, historii, jak i działania poszczególnych grup. Dzięki temu fabuła wciąga, a całość czyta się bardzo szybko i przyjemnie. Ten tom jest jednak w dużej mierze retrospekcją wspomnień głównej bohaterki. Choć na koniec i tak czytelnik nie ma do końca pewności, czy to prawda. Wie też, że masę rzeczy przed nim ukryto, a obecnie brak mu jakichkolwiek poszlak. Jest to bardzo udana zagrywka, która tylko podsyca klimat tajemnicy i politycznych rozgrywek za kurtyną.


Pierwszy tom "Lady S" to swoiste wprowadzenie do całej serii. Poznajemy głównych bohaterów, ich losy z czasów nastoletnich, choć dość powierzchownie, oraz obecną sytuację życiową. Znając scenarzystę, czuję w kościach, że ciekawie rozkręci fabułę, a ja zostanę wielokrotnie wyprowadzony na manowce, gubiąc właściwy trop. Rysunek również jest bardzo dobry, udanie nawiązujący do klasycznych powieści szpiegowskich, gdzie dominuje realizm, a nie kaskaderskie wybryki. Do tego świetna paleta kolorów, budująca kiedy trzeba odpowiedni klimat. "Lady S" zdecydowanie trafiła w mój gust już na starcie, zatem liczę na ciekawe rozwinięcie tego związku w przyszłych albumach.