20 października 2017

Batman #2: Miasto Sów

Seria Batmana Scotta Snydera zebrała bardzo mieszane opinie. Jakiś czas temu pojawił się ostatni, dziesiąty tom o wymownym podtytule "Epilog", który też nie zebrał jakiś powalających ocen. Nim jednak go przedstawię, warto po tak długim czasie, świeżo przyjrzeć się całości. Pierwszy tom noszący tytuł "Trybunał Sów", bardzo mi się podobał, co zresztą opisałem w recenzji. Czas na moją ocenę drugiego albumu, czyli "Miasta Sów" Muszę przyznać, że Snyder naprawdę genialnie pociągnął kontynuację wydarzeń wokół Trybunału i dał ludziom Batmana, na którego długo czekałem. Takiego bardzo ludzkiego, który autentycznie potrafi się bać i dociera w końcu do niego, że nie zna na wylot "swojego" miasta.

Bruce Wayne odkrywszy straszną tajemnicę o Trybunale Sów, omal nie przypłacił tego życiem. Nie wie jednak jak ogromną siłą na wpół nieśmiertelnych wojowników, zwanych Szponami, jest na usługach Trybunału. Ci ruszają z misją wyrżnięcia w jedną noc ludzi mogących zagrozić ich władzy. Polityków, policjantów, biznesmenów, a pośród nich jest Bruce Wayne. Trybunał jednak nie zdaje sobie sprawy, że atakując najbliższych Mrocznego Rycerza, wypowiada mu wojnę, którą może przegrać. Jednak Gotham skrywa w sobie wiele tajemnic, a niektóre są mordercze dla obu stron tego konfliktu.

Olbrzymim plusem tego albumu jest nie tylko wartka akcja, mająca miejsce od pierwszych stron komiksu, ale również kilka ciekawie nakreślonych tajemnic. Jedna z nich co prawda szło w pewnym stopniu już rozszyfrować po lekturze pierwszego tomu. Chodzi o wspomnienia tam serum, które ożywiało uśpione Szpony i dawało im niemal nieśmiertelność przy utrzymaniu ich temperatury ciała  poniżej normy. Jak łatwo się domyślić tylko jedna osoba mogła stworzyć coś takiego, a jej udział w tym albumie jest krótki, ale bardzo ciekawy. Do tego przeszłość tego antagonisty została, w moim odczuciu, przedstawiona bardziej interesująco.


Ważniejszy natomiast jest inny bohater, skryty w cieniu, przewijający się niemal przez cały pierwszy album. Nie przytoczę tutaj jego nazwiska, aby nie psuć niespodzianki, jednak w finale "Miasta Sów" odgrywa on, czy też raczej jego przeszłość, bardzo istotną rolę, otwierając tym samym kilka furtek na przyszłość. Co jak co, ale to właśnie takimi zagrywkami jak Snyder pokazał swój prawdziwy kunszt oraz pomysłowość jako scenarzysty. Obnażył słabe strony Batmana, jak i Trybunału, dając czytelnikom prawdziwe zagrożenie, skryte w mrokach cieni Gotham. Spory udział ma też tutaj ostatnia historia, napisana w formie listu przez ojca Alfreda, która rzuca nam trochę światła na pytania, jakie zrodziły się w głowie czytelnika po lekturze "Miasta Sów", jednak pozostawia też garść nowych łamigłówek do rozszyfrowania.

Jeśli idzie o warstwę graficzną, to jest naprawdę dobrze, ale wolałbym, jakby nad całością pracował jeden rysownik, inker i kolorysta. No może dwóch, bo w przypadku scen retrospekcyjnych, rzeczywiście świetnie wypada zmiana stylu w rysunku, zarówno w kresce, jak i kolorystyce. Bolało mnie natomiast, gdy miało to miejsce w trakcie starć. Np. początkowa walka Bruca Wayne'a i Alfreda ze Szponami ma taki głupi zabieg, gdzie w samym środku starcia jeden zeszyt jest zrobiony w zupełnie innym stylu, począwszy od kreski, na twarzach bohaterów skończywszy. Nie podobało mi się to, szczególnie, że scena wieńcząca poprzedni zeszyt wyglądała obłędnie, gdy Batman stanął naprzeciw swych wrogów w zbroi i kazał im spadać z jego domu. Aż brakowało mi tutaj takiego dosadnego przekleństwa, które nawet tej postaci w tym konkretnym ujęciu by pasowało.


"Miasto Sów" jest komiksem rewelacyjnym. Nawet jeśli ktoś nie czytał nigdy dzieł Snydera, a i za Mrocznym Rycerzem nie przepada, warto sięgnąć po tę serię. Choćby nawet dla tych dwóch albumów. Mamy tutaj naprawdę ciekawie napisane postacie, świetne intrygi, które wzajemnie się przeplatają i charyzmatycznych antagonistów, jak i protagonistów. Nie ma tu gloryfikacji, tylko jednej strony i każdy chowa jakieś mroczne sekrety. Dokładnie tak jak Gotham.