12 sierpnia 2017

Wiedźmy

Do "Wiedźm" podszedłem z sporą dozą sceptycyzmu. Byłem wręcz przekonany, że to będzie dla mnie komiks na raz. Przeczytam, zrecenzuję i się go szybko pozbędę bo nie będę miał ochoty już nigdy do niego wracać. Owszem, okładka kusiła, ale kilka rzeczy ciągle nasuwało mi wątpliwości. Po pierwsze fakt, że od dawna żaden horror, nie ważne filmowy czy literacki, nie zrobił na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia. Zdarzały się ciekawe pozycje, jednak do klasycznego horroru było im daleko. Po drugie za scenariusz odpowiada Scott Snyder, który moim zdaniem ostatnio chyba trochę się pogubił, bo jego seria o Batmanie częściej frustruje niż cieszy, czego dobrym przykładem może być "Bloom". Serio - mózg mi się wyłączył w połowie lektury tego komiksu. Ostatnim powodem były wszystkie huczne zwroty na okładce komiksu, wychwalające go pod niebiosa. Zresztą na samym przedzie wypowiada się Stephen King, którego książek nie kocham. Z tych powodów długo się ociągałem zanim zasiadłem do lektury "Wiedźm" i... szczerze tego żałuję. Nie pamiętam kiedy ostatnio jakiś horror wciągnął mnie swoją historią tak bardzo, że zapomniałem o otaczającym mnie świecie. Już pierwsze strony pozytywnie zaskoczyły, a im szedłem dalej w las tym chciałem wiedzieć więcej.

Cała historia jest bardzo prosta i wręcz klasyczna. Nie mamy tutaj żadnych prób przemycenia czegoś innowacyjnego czy eksperymentalnego, zaś Snyder skupił się na kwintesencji gatunku. Co więc wyróżnia ten komiks na tle wszelkich horrorów, w tym filmowych, jakie wydano ostatnimi laty? Klimat oraz fenomenalny finał. Już na starcie dostajemy porządny cios w brzuch i patrzymy z niedowierzaniem na to co się rozgrywa na naszych oczach. Mroczny las, ranna kobieta, tropiące ją monstra i małe dziecko, które widząc to wszystko spokojnie mówi "Ofiara to ofiara". Czuć w tym wszystkim klimat i ogromną moc grozy. Szczególnie gdy orientujemy się w wzajemnych relacjach tych postaci. Potem akcja przenosi się do czasów współczesnych i głównych bohaterów tej historii - rodziny Rooksów.


Sailor Rooks jest nastolatką, która przeżywa trudny okres i ma problemy z psychiką. Najpierw jej matka uległa wypadkowi w wyniku którego traci władzę w nogach, a potem zaginęła niejaka Annie, dziewczyna znęcająca się nad Sail. Problem w tym, że dużo osób o tym wiedziało, a Sail jest przekonana, że coś wciągnęło jej prześladowczynię do niewielkiej dziupli w drzewie gdzieś w głębi lasu. Oczywiście nikt nie daje temu wiary, jednak brak dowód o popełnieniu przestępstwa oczyszczają nastolatkę z zarzutów. Rodzina Rooksów przeprowadza się do odległego miasteczka aby uciec przed koszmarami, lecz te doganiają ich w pobliskim lesie, który skrywa wiele mrocznych tajemnic.

Fabuła nie zapowiada się jakoś wybitnie odkrywczo, ale scenariusz trzyma bardzo wysoki poziom. Tak naprawdę jesteśmy w stanie przewidzieć tylko mały fragment całości. Domyślamy się kim są tytułowe Wiedźmy, że w lokalnej społeczności musi być jakaś grupa zwyrodnialców składających ofiary z ludzi czy tego, że Sail padła ofiarą jakiejś klątwy. To jest jasne jak słońce, a mimo to później zostajemy kilkukrotnie zaskoczeni dość niespodziewanym zwrotem akcji. Nie tylko mylimy się co do kilku bohaterów i ich intencji, ale również powodów dlaczego składa się ofiary. Na dokładkę mamy kapitalnie zaprojektowany finał, po którym następuje rozbudowana wypowiedź Snydera i dodatkowa scena, po... napisach końcowych. Cudo.


Mimo siły scenariusza i ciekawie napisanych postaci, komiks nie budowałby tak fenomenalnego klimatu grozy, gdyby nie rysunki Jocka, na które kolory nałożył Matt Hollingsworth. Ich praca jest po prostu obłędna. Na każdym kroku buduje klimat strachu oraz mroku żywcem wyjętych z najgorszych koszmarów. Warto przy tym obejrzeć w "napisach końcowych" proces przygotowania pojedynczego rysunku. Widać tam ile czasu i energii musieli poświęcić ci artyści aby komiks, nie należący do krótkich dzieł, miał tak bajeczną oprawę. Zresztą już sama okładka wygląda cudownie, a te promujące poszczególne rozdziały wcale nie są słabsze.

Duży plus należy się też za smaczki pokroju wstawienia definicji terminu "Wiedźma", który potem widzimy w formie zamazanej. Jakby ktoś specjalnie chciał go wytrzeć z komiksu. Do tego mamy tutaj trochę "skakanki w czasie", co pozwala nam powoli pojąć złożone relacje pomiędzy poszczególnymi bohaterami. Z czasem też dociera do nas w pełni zwrot "Ofiara to ofiara", towarzyszący nam od prologu.


Mimo mojego sceptycyzmu, "Wiedźmy" mnie oczarowały i z dumą dołączyłem je do mojej domowej kolekcji. Muszę też tym razem w pełni zgodzić się z słowami wypowiedzianymi przez Stephena Kinga, którymi promowany jest ten komiks - "Bajeczne. Prawdziwy sukces". Cała trójka, pracująca nad tym komiksem, zasłużyła w moich oczach na gromkie brawa. Aż się prosi aby przełożono ich pracę na film, pod warunkiem, że reżyser przeniósłby każdą klatkę komiksu na srebrny ekran. Jeśli ktoś lubi horrory, to ta pozycja jest dla niego obowiązkowa. Zresztą nawet jeśli ktoś nie przepada za gatunkiem grozy, to warto aby po "Wiedźmy" sięgnął choć raz. Jest bowiem spora szansa, że po ich lekturze zmieni zdanie odnośnie swoich dotychczasowych preferencji.