18 sierpnia 2017

Darth Vader i zaginiony oddział

W komiksach z uniwersum Star Wars jest chyba tyle samo crapu co naprawdę porządnie napisanych pozycji. Do tych drugich mogę zaliczyć "Darth Vader i zaginiony oddział", którego akcja rozgrywa się niedługo po wydarzeniach z "Zemsty Shithów". Była to, skądinąd udana, próba pokazania pełnej przemiany Anakina Skywalkera w mrocznego Lorda Sith, który utracił resztki swego człowieczeństwa. Czemu zatem komiks ten wylądował w Legendach, a nie pozostał w obecnym kanonie? Ponieważ mamy tu kilka elementów mocno gryzących się z obecną linią fabularną. Zresztą cieszę się, że dokonano tak radykalnych zmian bo wtedy nie powstałby "Łotr 1", a scenarzyści mieliby mocno związane ręce w wielu sprawach. Z drugiej strony Egmont robi wszystko aby nowi czytelnicy mogli zobaczyć jak kiedyś, za czasów gdy marka Star Wars nie należała jeszcze do Disneya, kształtowała się historia najbardziej ikonicznych postaci tego uniwersum.

Już na samym początku mamy do czynienia z wspomnieniami Vadera, w którym nadal tkwi dobro. Wyobraża sobie jak wyglądałoby jego życie u boku ukochanej Padme, gdyby przeciwstawił się Kanclerzowi Palpatine, obecnie zwącego się Imperatorem. Mógłby pozostać w zakonie Jedi, walczyć z Sithami, a jednocześnie mieć rodzinę. Niestety rzeczywistość jest o wiele bardziej mroczna, a ciemna strona mocy nieustannie daje znać o sobie. Imperator tymczasem zleca Vaderowi odnalezienie syna Moffa Tarkina, który zaginął w niezbadanym układzie Atoan, znajdującym się w Mgławicy Duchów. Tarkin nie ufa uczniowi Imperatora, dlatego za jego namową ten przydziela mu w roli wsparcia Kapitana Shale. Mężczyźni mimo różnic w poglądach ruszają na ratunek synowi Tarkina, nie wiedząc jak bardzo ta misja odmieni ich życie.

Przez cały komiks mamy do czynienia z Vaderem, którym targają emocje. Z jednej strony jest bezwzględny zarówno dla swoich sojuszników jak i przeciwników. Żołnierzy traktuje jak mięso armatnie, Rebeliantów niczym robactwo, a Kapitana Shale toleruje tylko dlatego, że tak kazał mu jego mistrz. W innym wypadku najpewniej zabiłby oficera tylko za to, że ten krzywo na niego spojrzał. Z drugiej strony nadal widzi podczas medytacji czy wizji, zjawę Padme. Rozmawia z nią prosi o pomoc i spogląda na siebie jako człowieka, Jedi, niosącego pokój w galaktyce. Jego syn dorasta koło niego, samemu decydując o swoim losie.


Jest to świat za którym Vader tęskni. Z jednej strony chce po niego sięgnąć, z drugiej nie umie przyznać się do bycia Anakinem Skywalkerem. Dal niego ten człowiek jest już martwy. Wszystko to prowadzi do bardzo ciekawego finału, który potrafimy przewidzieć, ale mimo wszystko i tak raduje on oczy czytelnika. Nie małą rolę w nim odgrywa niejaka Lady Saro, którą Vader spotyka na swej drodze już na początku misji. Jej intencje są długo skrywane, jednak gdy prawda wychodzi na jaw, doceniamy spryt tej kobiety.

Od strony wizualnej jest naprawdę dobrze, ale nie powiem aby rysunek urzekł mnie jakoś specjalnie. Co innego okładka, która jest bajeczna. Za jej wykonanie odpowiadał jednak Michael Kutsche, mający w swym portfolio kilka naprawdę ciekawych prac do tego uniwersum. Natomiast rysunek w samym komiksie wykonał Rick Leonardi, który również narysował "Generała Grieviousa", album który bardzo chce przeczytać, ale póki co nie wpadł jeszcze w moje ręce. To co w tym komiksie udało się Leonardiemu to oddanie rozdarcia duszy głównego bohatera. Pomaga w tym inne podejście w rysowaniu wspomnień, gdzie dodatkowo duży wkład mają kolory, za które jest odpowiedzialny Wes Dzioba. Finalnie buduje to ciekawą atmosferę i zachęca czytelnika do lektury.


"Darth Vader i zaginiony oddział" to bardzo dobry komiks z uniwersum Star Wars i chciałbym aby w nowym kanonie powstało z czasem coś podobnego. Może nawet bardzie rozbudowanego i dziejącego się bezpośrednio po wydarzeniach z trzeciej części filmu. Zresztą po lekturze tego albumu nabrałem ochoty aby przeczytać jakąś historię opisującą alternatywną wizję przyszłości Anakina Skywalkera, podczas której przeciwstawiłby się Imperatorowi. Albo lepiej - zabił go zajmując jego miejsce. Z pewnością mogłoby być to ciekawe doświadczenie.