21 czerwca 2017

Velvet #2: Tajne życie umarlaków

Pierwszy tom "Velvet" czytało mi się bardzo przyjemnie, choć niczym specjalnie mnie nie zaskoczył. Drugi w praktyce dał mi wszystko to czego oczekiwałem od komiksu opowiadającego historię o wojnie szpiegów. Czy też "grze" jak to nazywają sami bohaterowie tej opowieści. Zatem wciąż mamy tutaj wszelkie sprawdzone chwyty z filmów o Jasonie Bournie czy Jamesie Bondzie, tyle że główna postać to seksowna kobieta, niekoniecznie w sukience. Tytułowa Velvet Templeton powoli zaczyna odkrywać kolejne zakamarki gry prowadzonej za jej plecami. Dowiaduje się, że jej mąż, zresztą też tajniak, niesłusznie posądzony o bycie podwójnym agentem, zginął niepotrzebnie, ktoś tuszuje sprawę z przeszłości na którą wpadł X-14, a sama Velvet nie tylko jest kozłem ofiarnym, ale i niewygodnym fragmentem całej układanki. Tak przedstawia się rys fabularny drugiego tomu i jedno trzeba przyznać - w swej, skądinąd sztampowej formie, wypada doskonale.

Całość czyta się naprawdę przyjemnie oraz szybko. Akcja kipi tutaj na każdym kroku, jednak nie mamy jej przesytu, zatem nie jesteśmy zmęczeni dość spora liczbą pościgów, strzelanin i podchodów. Z drugiej strony ma się wrażenie, że zawód szpiega w komiksach czy filmach jest przedstawiany za bardzo na wyrost. Bardziej to przypomina starcie na pierwszej linii frontu niż skryte działanie, o którym tyle się mówi. Niemniej do czegoś podobnego przyzwyczaiły nas już filmy z Agentem 007, który potrafił prowadzić pościg czołgiem po ulicach zatłoczonego miasta, rozwalając przy tym wszystko na swej drodze. Na szczęście aż tak absurdalnych akcji tu nie uświadczymy, jednak kilka kaskaderskich popisów w mojej opinii było zbyt mocno naciąganych.

W przypadku fabuły to co najbardziej boli to przewidywalność. Bohaterowie w wielu miejscach są bardzo schematyczni i czuć aż za nadto kalkę z kilku filmów tego typu. To sprawia, że w praktyce nic tutaj nie zaskoczy osoby dobrze poruszającej się w książkach czy filmach szpiegowskich. Niestety łatwo nam przez to przewidzieć kto robi tutaj faktycznie za pomagiera, a kto ma brudne ręce i tylko gra pozornie dobrodusznego przyjaciela. Już z końcem pierwszego albumu miałem swoją teorię dla całego spisku, jednak brakowało mi dowodów. Po przeczytaniu tego tomu już kilka mam, choć są dość kruche, jednak praktycznie wszystkie moje podejrzenia się sprawdziły. Czy jakoś mocno odebrało mi to radość z lektury? Niespecjalnie, choć wolałbym zostać pozytywnie zaskoczony niż patrzeć jak wszystko dzieje się z godnie z moimi domysłami.


Z całej plejady postaci najciekawiej wypada niejaki Roberts, Gość ma dość niski poziom uprawnień na tle głównej bohaterki, przełożeni kryją przed nim masę faktów, a on sam ścigając Velvet zarobił już zbyt wiele razy po pysku. W tym tomie nie jest inaczej i znów dostaje łupnia, choć w przeciwieństwie do innych agentów terenowych, Roberts zaczyna faktycznie myśleć jak jego przeciwniczka. Dzięki temu wprowadza troszkę świeżości do oklepanego motywu zdrajcy oraz jako jedyny bohater wypada realistycznie. Czasem zresztą było mi gościa zwyczajnie szkoda gdy oglądałem jak po raz kolejny wpada w ślepy zaułek czy ląduje na pogotowiu gdzie zakładano mu nowe opatrunki, do i tak już bogatej kolekcji zdobiącej jego ciało. Serio, facet nie ma lekkiego życia.

Jeśli idzie o część czysto wizualną to komiks nadal bardzo mocno się broni na tym polu. Praca duetu Epting (rysunek) i Breitweiser (kolor) przynosi bardzo wymierne efekty, w postaci pełnego klimatu obrazu, przykuwającego oko nawet niedoświadczonego czytelnika. Czuć tu na każdym kroku klimat szpiegowskiej intrygi, podwójnej gry agentów i zabójczych pościgów za celem. Do tego sceny w deszczu są zrobione rewelacyjnie, a całość ma w sobie coś czego brakuje filmom o Jamesie Bondzie - nutę realizmu. Po raz kolejny tez bardzo podobał mi się rysunek twarzy, gdyż to dzięki niemu zapamiętałem poszczególne postacie, nie zaś za sprawą ich czynów. No może z wyjątkiem agenta Robertsa, który po buźce dostaje od początku serii zbyt często. W praktyce jak tak dalej pójdzie to facet będzie chodził z turbanem na głowie.


Drugi tom "Velvet" mnie nie rozczarował, choć finalnie też nie zachwycił. To nadal świetna lektura szpiegowska, ale w moim wypadku na raz. Boję się tylko tego, że trzeci tom rozegra się tak jak to sobie rozpisałem w myślach po finale tego albumu. Co prawda liczę na choćby lekki zwrot akcji, który mnie zadziwi, niemniej nie zdziwię się jeśli to nie nastąpi. Z drugiej strony nawet jeśli do tego dojdzie, to i tak uważam "Velvet" za bardzo dobry komiks szpiegowski. Wiecie, to jak z serią "Mission: Imposible" - niby w kółko to samo, niby odgrzewany kotlet z masą nieprawdopodobnych akcji, a mimo to chętnie sięga się po kolejną część i wraca do tej pierwszej. Tu jest podobnie, tylko że okres w którym rozgrywa się fabuła jest ciekawszy, a i samych niedorzeczności kaskaderskich jest tu znacznie mniej.