26 marca 2017

Power Rangers

Pamiętam jak dziś, gdy młodym nastoletnim smarkiem będąc gnałem na nowy odcinek "Power Rangers". Z jednej strony serial porażał gumowi kostiumami, które teraz wyglądają strasznie tandetnie. Jednak miał w sobie to coś co w tamtym czasie przyciągało mnie przed ekran telewizora jak magnes. Z serialu wyrosłem i mimo prób powrotu do niego, stwierdzam że nie był on jednak zbyt wysokich lotów. Jednak gdy usłyszałem informacje o planowanej wersji kinowej "Power Rangers" w moje serca weszła nadzieja na poważniejsze podejście do Wojowników przez dzisiejszych twórców. Oczekiwania znacznie wzrosły po tym jak padła wiadomość, że za scenariusz filmu ma być odpowiedzialny John Gatins, który pisał scenariusze do choćby "Lotu" czy "Gigantów ze stali". Wybrałem się wiec do kina pełen nadziei oraz nerdowskich marzeń podsyconych efektownymi zwiastunami. Muszę przyznać, że mimo kilku zgrzytów, warto było czekać tyle lat. Oto historia, pełna brutalności, walki z własnymi słabościami i ludzi, którzy nie mając nadziei na wygraną stanęli do walki. Historia prawdziwych Power Rangers, którzy krwawią.

Zacznijmy może od przedstawienia poszczególnych postaci oraz pewnemu oskarżeniu poruszanemu nieraz w sieci, że film kipi od poprawności politycznej. W pierwszym wypadku mamy grupę pięciu różnych osób, każda wywodząca się z innej grupy społecznej, innej rasy, jednak mającej jedną cechę wspólną - są na bakier z prawem. Z tego powodu popadają w kłopoty i spędzają soboty w szkole na dodatkowych zajęciach. Jednak za każdą z masek jakie narzucili sobie główni bohaterowie filmu, kryje się poważny dramat, który z czasem jest przedstawiany widzom. Utrata bliskich, brak akceptacji czy przerost czyichś ambicji. To tylko czubek góry lodowej sekretów jakie skrywa główna piątka nastolatków. Z tego powodu daleko im do wymuskanej grupki z serialu, radosnej, zżytej i ogólnie czującej misję walki ze złem. Nie. Nowi Power Rangers to dzieciaki z krwi i kości, którzy mają swoje słabości, nie umieją się dogadać z innymi ludźmi oraz zranieni krwawią.


Z tego powodu naprawdę łatwo ich polubić, a co ważniejsze zrozumieć. Gatins dał widzom poważny film o wydźwięku młodzieżowym. Owszem to nadal "Power Rangers", są wielkie roboty zwane Zordami, gadająca głowa na statku kosmicznym i ironiczny robot imieniem Alfa 5. Jednak wszystko tutaj jest dużo poważniejsze, sam Zord do kryształowych ludzi, czy raczej kosmitów, nie należy i nieraz kieruje nim ambicja, a na młodych wojowników patrzy z pogardą. Zresztą jego historia jest pokazana w pierwszych minutach filmu i już wtedy widać, że to co przyjdzie nam obejrzeć nie będzie przedstawiać historii o "doskonałych herosach". Tutaj trup potrafi ścielić się gęsto, a krew, ból i rezygnacja są na porządku dziennym.

W tym momencie wchodzi aspekt poruszanej poprawności politycznej. Otóż mamy zmiany kolorów wojowników względem tego co było w pierwowzorze, jak i kilka innych kwestii, których jednak nie chcę tutaj poruszać i wolę zostawić do okrycia widzom. Po pierwsze trzeba przypomnieć, że w pierwszym serialu emitowanym w latach 1993-1996 również w jego dalszych epizodach mieliśmy Azjatę jako czarnego Wojownika czy murzynkę w postaci Żółtej Wojowniczki. Zatem na tym polu kompletnie nie rozumiem bicia piany. Co do innych wątków - cóż, czuć troszkę pewne tendencje, jednak scenarzysta wybrnął tutaj obronną ręką. Po pierwsze całość ma sens w relacjach społecznych i sekretach skrywanych przez głównych bohaterów. Po drugie zaś umiejętnie wyjaśnia to za pomocą Zorda odnośnie różnorodności Wojowników i dlaczego tak zawsze było i musi nadal być. Te dwa proste zabiegi sprawiły, że sam będąc osobą naprawdę wrażliwą na poprawność polityczną (której nie trawię) nie odczułem aby ta faktycznie miała miejsce w filmie. Tutaj wszystko było na swoim miejscu i świetnie współgrało jako całość. 


Jeśli miałbym się przyczepić do czegoś tak na poważnie to do pauz, które miejscami były za długie i burzyły cały klimat. Akcja wre, nasi młodzi, niedoszli bohaterowie zbierają cięgi raz za razem, Zord dostaje z tego powodu piany na ustach, a tu nagle zaczyna się ni z gruchy ni z pietruchy monolog o życiu czy kompletnie bezsensownie umiejscowiona scena relacji na linii rodzic-dziecko. Szlag wtedy człowieka trafia i zastanawia się po co to tam wciśnięto. czasem też niektóre ważne dla filmu dramatyczne sceny zwyczajnie przeciągano, co powodowało wkradanie się znużenia u widza. Wiadomo było jak się cały wątek skończy, ale wałkowano go i wałkowano, jakby nie wiadomo komu to było potrzebne. Na szczęście takich miejsc w całym obrazie jest bardzo mało, choć tak po prawdzie można było je kompletnie usunąć.

Warto też napisać kilka słów o antagonistce imieniem Rita Repulsa. W porównaniu do serialowego pierwowzoru tutaj mamy do czynienia z prawdziwą... no chciałoby się aż rzec pewne słowo na "S", ale nie powinno się tego czynić w recenzji. Niemniej Rita, była Zielona Wojowniczka o czym dowiadujemy się z pierwszej sceny w filmie, jest rasowym czarnym charakterem. Inteligentna, przebiegła, nie znająca litości i zabójczo skuteczna. Do tego kompletnie pozbawiona skrupułów i potrafiąca zabić kogoś dla czystej przyjemności. Nawet jej Kitowcy, czyli sługi zrobione z gliny i skał, są niezłymi skurczybykami, ale przy swej pani wyglądają jak słodkie zwierzątka. Elizabeth Banks wcielająca się w postać Rity pokazała na tym polu na cą ją stać, gdyż jej bohaterka z jednej strony absorbuje widza, ale z drugiej chce się jej zwyczajnie dać w pysk. Z tego powodu Banks przyćmiewa trochę główną piątkę bohaterów, gdyż wypada na ich tle nieco wyraziściej, choć nie na tyle aby zepchnąć ich w niebyt.


Co zaś się tyczy warstwy czysto wizualnej to "Power Rangers" stoją na bardzo wysokim, choć nie jakimś porażającym, poziomie. Po pierwsze mamy, ponownie, Ritę i to jak zmienia się jej kostium z biegiem czasu spędzonego na ekranie, gdzie odzyskuje siły po walce jaką stoczyła na samym początku z Zordem. Naprawdę, jej metamorfoza robi wrażenie. Nie inaczej jest z perełką zwaną Zordami. Ich pierwsza prezentacja wygląda nieźle, ale podczas finalnego pojedynku to mamy czystą rozkosz dla oczu. I tak - jest kultowa scena z biegnącymi Zordami i słynnym "Go, go Power Rangers", przy czym tutaj wygląda to obłędnie. Całość trwa raptem kilka sekund, ale choćby dla nich warto obejrzeć ten film. Natomiast cyfrowo wygenerowane stroje Wojowników są fajne, ale przy tym co nosi Rita, w mojej opinii, trochę odstają. Z drugiej strony sama scena przemiany wygląda bosko, zaś Alfa 5 i Zordon prezentują się rewelacyjnie. Na pochwałę zasługują też zdjęcia, choć nie wybitne, montaż oraz cała oprawa muzyczna i dźwiękowa. Świetnie prezentuje się również okręt kosmiczny, choć jego wnętrze w całości zaprezentowano w zwiastunach.

"Power Rangers" to naprawdę dobry film. Nie pozbawiony wad, ale mimo to znikają one w niebycie przy zaletach. Trzeba jednak powiedzieć sobie jasno - to nie jest dzieło wybitne, nawet jak na swój gatunek. Mimo to stoi na wysokim poziomie, a jego najmocniejszą stroną jest scenariusz oraz ciekawie napisane postacie. Dlatego chętnie powrócę kiedyś do tej produkcji i liczę, że pojawi się w niedalekiej przyszłości część druga. Jeśli będzie prezentować taką samą formę jaką zobaczyliśmy tutaj, ale przy tym da nam nowego antagonistę (kto zna serial, wie o kim mówię), to możemy liczyć na naprawdę porządne kino rozrywkowe. Polecam nowych "Power Rangers" nie tylko fanom serialu, ale każdemu kto lubi kino tego typu. I tak - jest scena, do tego istotna, po napisach końcowych, które zresztą ciekawie wykonano, więc warto je obejrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz