19 lutego 2017

Lucky Luke #52: Fingers

Bycie zręcznym iluzjonistom potrafi przysporzyc wielu korzyści, ale również kłopotów. Dowiaduje się o tym Luky Luke, na którego drodze staje niejaki Fingers, co można przetłumaczyć na polski jako "Paluszki". Ma to duże znaczenie, gdyż faktycznie paluszki pana Fingersa są niezwykle sprawne, a on sam często nie ma nad nimi kontroli. Można by rzec - kleptoman - jednak czy to prawda. Być może nasz drogi iluzjonista jest po prostu sprytnym, wygadanym oraz obeznanym w swym fachu oszustem. Zresztą nie tylko nasz samotny kowboj zetrze się z tym ciekawym człowiekiem, ale również Daltonowie, choć oni odegrają tutaj raptem drugoplanową rolę.

Bohaterem tego odcinka jest iluzjonista z Europy, który niedawno zagościł na Dzikim Zachodzi i od razu popadł w konflikt z lokalnym prawem.sam oskarżony oczywiście przyznaje się do popełnionych czynów, jednak nie do winy. Tu pojawia się pierwsza wielka zaleta scenariusza tego albumu - lawirowanie pomiędzy prawdą a fałszem. Widać to przez całą przygodę. Fingers umiejętnie używa słów, tak aby zawsze obrócić sytuację na swoją korzyść. Wie nie tylko co oraz jak powiedzieć, ale również kiedy. Do tego wykorzystuje prostolinijne myślenie ludzi, luki prawne w kodeksie karnym, a wszystko to okrasza zachowaniem rasowego dżentelmena, dzięki czemu zjednuje sobie pleć piękną. Wielokrotnie doprowadza to do bardzo komicznych sytuacji, gdzie ofiara staje się złodziejem, a przestępca ofiarą systemu. Czyż nie brzmi to znajomo?

Kolejnym ciekawym elementem jest to jak Fingers zręcznie okrada swoje ofiary, potem oddając im zagarnięte fanty. Tłumaczy się tym, że czasem nie widzi co robią jego ręce, jednak innych postaci to nie przekonuje. Jednak to właśnie ten element wprowadza do komiksu kolejną dawkę komizmu, do tego całkiem pokaźnych rozmiarów. Fingers potrafi się dzięki temu odnaleźć w każdej, nawet najbardziej absurdalnej, sytuacji. Widać to szczególnie w jego starciu z Daltonami czy Siuksami, których wątek jest tutaj mocno rozbudowany.


Co prawda to Daltonowie występują na okładce komiksu, jednak mają oni swój epizod tylko na samym początku przygody. Owszem jest on ważny gdyż staje się punktem wyjścia dla rdzenia scenariusza podczas którego to Lucky Luke i Fingers wpakują się w niejedną kabałę. Mimo wszystko można ich było bardziej wykorzystać. Choćby w późniejszych scenach z udziałem napadu na bank. Niemniej i tak wyszło bardzo pozytywnie, szczególnie że wątek Siuksów stąpających po wojennej ścieżce jest tu interesująco rozwiązany. Po śmierci Rene Goscinnego Morris współpracował z wieloma różnorodnymi scenarzystami, samemu też czasem pisząc scenariusze do tej serii. Jednym udawało się utrzymać ducha współtwórcy Asteriksa, inni pozostawali daleko w tyle, a jeszcze inni umiejętnie łączyli swój styl z legendą poprzednika. Lo Hartog Van Banda odpowiedzialny za scenariusz do tego tomu poszedł jednak w ślady wielkiego mistrza. Co prawda w jego pracy nie znajdziemy wielu nawiązań do historycznych postaci, jednak poziom humoru oraz zręczność prowadzenia opowieści jest taki sam. Szkoda, że przyszło mu napisać scenariusz tylko do tej przygody, choć seria powoli zbliżała się do końca.


"Fingers" to wyjątkowo udany tom. W paru miejscach śmieje się sam z konwencji serii, jak choćby wędrówka samotnego kowboja i jego wiernego rumaka ku zachodzącemu słońcu czy zatargu pomiędzy Lucky Luke'em a Joe Daltonem. Wypada to wyśmienicie i udanie nawiązuje do prac Goscinnego, choć czuć tutaj wyraźnie, że kto inny pisał scenariusz. Kreska jak zawsze w pełni oddaje to do czego przyzwyczaił nas Morris w dojrzalszej wersji przygód samotnego kowboja, umiejętnie parodiując specyficzne cechy poszczególnych postaci. Widać to mocno pośród Indian czy mieszkańców jednego z miasteczek, ale też i u tytułowego bohatera tego tomu. Warto zatem sięgnąć po ten album, nie tylko jeśli jesteśmy fanami serii, ale ot tak po prostu dla czystego relaksu.